NFL
Miał u stóp cały świat, upadł na samo dno. Gdyby nie jeden z kibiców Kolejorza, odszedłby z tego świata w totalnym ubóstwie i zapomnieniu 

Upadły król życia. Miał u stóp cały świat. Święta spędzał na klatce schodowej
Po latach porównywano go do Jana Kulczyka. Na tamte czasy był przecież nieziemsko bogaty, ludzie byli zapatrzeni w niego jak w obrazek. Tyle że Jan Kulczyk pod koniec życia nie spędzał świąt Bożego Narodzenia na klatce schodowej przypadkowego bloku. Gdyby Henryk Zakrzewicz sam napytał sobie tej biedy, można by użyć wyświechtanego zwrotu, że żył, jak chciał. Tyle że nie tylko on maczał palce w tym, że pod koniec życia wylądował na ulicy.
Henryk “Luluś” Zakrzewicz był ważną postacią w historii Lecha Poznań. Walnie przyczynił się do pierwszych wielkich sukcesów klubu z Bułgarskiej
Lata 80. to były czasy jego prosperity. Zakrzewicza porównywano później do Jana Kulczyka
Pod koniec życia “Luluś” wylądował na ulicy. Jedne ze świąt Bożego Narodzenia spędził na klatce schodowej przypadkowego bloku. Sypiał na ławce pod stadionem Lecha
Gdyby nie jeden z kibiców Kolejorza, Zakrzewicz odszedłby z tego świata w totalnym ubóstwie i zapomnieniu
8 kwietnia 2025 r. przypada siódma rocznica śmierci Henryka Zakrzewicza. Przypominamy nasz tekst z 2022 r.
Więcej ciekawych historii znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Jako dziecko wstydził się do niego podejść. W Poznaniu była to przecież znana figura. Król życia. Zadbany. Właściciel pierwszego Mercedesa w mieście. Mieszkający w willi. Mający gest. Szarmancki. Uśmiechnięty. Słowem: wszechmogący.
Pod koniec jego życia właściwie wszyscy wstydzili się do niego podejść. W Poznaniu nadal była to znana figura. Upadły król życia. Cuchnący. Wyrzut sumienia jego dawnych znajomych. Pomieszkujący to na ławce, to w kanciapie bez podłogi. Słowem: zdany na łaskę losu.
Przyjaciółmi stali się w okresie największej biedy “Lulusia”. Gdy po Poznaniu poszła fama, że Zakrzewicz śpi na ławce pod stadionem Lecha, Mariusz Fontowicz bez wahania po niego pojechał. — Jak przywiozłem go do siebie, to był taki smród, że musiałem okna pootwierać, żeby żona rozwodu nie wzięła — opowiadał nam później. I wcale do śmiechu mu nie było.
Fontowicz nie wyobrażał sobie, żeby legenda jego ukochanego klubu dokonała swojego żywota w urągających warunkach. Człowiek, bez którego nie byłoby pierwszych trofeów Lecha, nie mógł skończyć na samym dnie.